Zakończyliśmy rok 2010 spotkaniem dotyczącym wpływu społecznego, ale - jak wieść niesie wydziałowa - nie skończyliśmy z wpływem społecznym. (Na razie jednak "ćśśś")... :)
Wczoraj na naszym spotkaniu zostały omówione, poruszone zagadnienia związane z szeroko pojętym autorytetem - zarówno z perspektywy psychologii rozwojowej (budowy autorytetu jako siły przyciągającej człowieka od najmłodszych lat), jak i w skali makro (np. autorytetu kościoła rzymsko-katolickiego). I nie tylko to! Zaprezentowaliśmy wyniki naszych badań, które, jak to bywa w naukach społecznych, należy traktować jako asumpt do pogłębienia tematu (chodzi o brak haseł politycznych czy nazwisko kandydata nie jest istotne w zależności od rangi urzędu, do którego kandyduje). Zrodziło się wiele pytań w trakcie rozmów między wystąpieniami. Wróciliśmy trochę do kwestii racjonalności/nieracjonalności wyborcy, do kwestii motywacji związanej z uczestnictwem w wyborach. Starły się dwia pomysły - uczestniczenia i pokazania, że nie ma się na kogo głosować i pokazania, że nie ma się na kogo zagłosować, nie idąc na wybory. :)
Widzę konstatację następującą - od autorytetu w różnych formach (rodzic, rówieśnik, nauczyciel, polityk, naukowiec, celebryta, idol, instytucja) nie uciekniemy. Człowiek jest skazany na identyfikację (zmodyfikowaną w sposób większy lub mniejszy) z jakimś zewnętrznym odnośnikiem (czasami, czyt. "kierownikiem"). I choć może to razić dziś, gdy autorytet to często wykreowany na potrzeby chwili celebryta, trudno jest oprzeć się pokusie, aby do jakichś autorytetów nie odwoływać się. Jedynym remedium to nieustanny krytycyzm. I nie chodzi bynajmniej o nieustający bunt za wszelką cenę - inaczej trudno byłoby realizować swoje Ja społeczne. Idzie raczej o to, aby pytać, w duchu, docierać trochę trudniejszą drogą niż prosta afirmacja do tego, co głosi autorytet. Jeżeli zdobędziemy się na siłę, bo to jest pewien trud, aby zadawać te pytania, to będziemy mieli poczucie, iż umiemy być niezależni, że istnieje balans między Ja społecznym a Ja indywidualnym.
To ostatnie w dobie ponowoczesnej wydaje się być cenne, a jednak - to kolejne świadectwo siły autorytetu - hołdujemy rozlicznym "siewcom idei". Co nie znaczy, że zawsze głoszą "idee" i że zasługują na bycie "siewcami". Bądźmy zatem trochę sokratejscy, a wtedy docenimy autorytet, ale i siebie.
Michał Baluch
Kończący Rundy Pytań ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz